poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział 1: "Wszystkich nas zabije!"

 Ostre światło przebijało się przez grube, ciemnozielone zasłony. Leżący na łóżku blondyn z roztrzepanymi włosami uchylił leniwie jedno oko. Omiótł nim pomieszczenie i jęknął, zamykając je. Było już bardzo jasno, a to znaczy, że właśnie dochodziło południe. A przynajmniej tak mu się wydawało. Genialnie. Wciąż leżąc, odrzucił kołdrę na bok i westchnął, przeczesując palcami włosy. Ostatnie, na co miał teraz ochotę, to zejść na dół i zjeść śniadanie. Okropnie nie chciało mu się wstawać, chociaż jego kumple żyli w przekonaniu, że w domu zrywa się zwykle o 6 rano. Chcąc, nie chcąc, zwlókł się z łóżka. Zgarbiony, rozglądał się nieprzytomnie po pokoju. Już za tydzień opuści go na 10 miesięcy, żeby kontynuować edukację w Hogwarcie. Szósty rok. Obejrzał dokładnie każdy fragment jego ulubionego miejsca w domu: meble wykonane z mahoniu, drewnianą podłogę - również mahoniową - i ciemnozielone ściany, narzuty na łóżko, zasłony. Ukrył na moment twarz w dłoniach. Rzucił jeszcze szybkie spojrzenie na książkę leżącą na jego szafce nocnej: "Baśnie Barda Beedle'a". Poprzedniej nocy czytał opowieść o Trzech Braciach. Ojciec mówił, że coś go czeka. Że w tym roku Czarny Pan go wybrał. Coś przewróciło mu się w żołądku. Wcale nie chciał wiedzieć, co takiego ma robić dla Voldemorta. W ogóle nie chciał tego robić. Ale będzie musiał. Aby przywrócić rodzinie honor. Kasa nie wystarczyła, żeby udobruchać Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Jeszcze nie wybaczył Malfoyom wyparcia się go po jego zniknięciu. I tak się składa, że to nie Lucjusz, nie Narcyza, ale ich syn musi za to zapłacić. A ich synem... był on. Pierworodny syn. Czasem miał serdecznie dość tego wszystkiego. Tych układów. Ale przecież rodzina jest najważniejsza. Podszedł do szafy i ubrał się w czarny garnitur. W domu nie chodził w szatach, tak jak i jego siostra wraz z matką. Matka uwielbiała szmaragdowe suknie, siostra czarne, ojciec nie rozstawał się z szatą śmierciożercy. Plusem noszenia garnituru było także to, że właściwie wyglądał jak mugol. Wzdrygnął się na tę haniebną myśl. Mugole. Nienawidził ich z całego serca, nienawidził czarodziejów, którzy są z nimi związani. W jakikolwiek sposób. Może to tylko wynik stałego wpajania tych zasad do głowy, od małego, a może nie. Nie miał ochoty nad tym rozmyślać. Rozsunął zasłony i ukazał mu się piękny widok na labirynt przed domem. Tu i ówdzie dostrzegł pawie. Westchnął, chwycił różdżkę i schowawszy ją do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyszedł z pokoju. Właściwie miał zamiar od razu zejść na śniadanie, ale wstąpił no chwilę od pokoju obok. Zobaczył ten sam wystrój - może bardziej dziewczęcy - i dziewczynę z długimi, platynowymi włosami, leżącą na łóżku na brzuchu.
     - Suzy - uśmiechnął się. - Co takiego kombinujesz? - Suzy uniosła wzrok, ukazując jasnozielone oczy. Uśmiechnęła się łobuzersko.
- Czytam, jeślibyś nie zauważył. Nie wszyscy są takimi nieukami jak ty, bracie. - wyszczerzyła się i uniosła lekko do góry niezbyt grubą, brązową księgę.
- No co ty nie powiesz... - młody Malfoy zrobił minę, jakby nie mógł wyjść z podziwu. - A więc to prawda... Ty naprawdę potrafisz czytać! - ledwo skończył wypowiadać ostatnie zdanie, książka przeleciała tuż przy jego głowie. Uśmiechnął się szeroko. Uwielbiał się z nią droczyć.
- To są poważne sprawy. Szukam czegoś, co pomogłoby mi pobić na głowę Granger. No wiesz, wyobraża sobie nie wiadomo co. Że niby ona jest najmądrzejsza na świecie. Ta szlama nie ma ze mną szans. Jej mózg z porównaniu z moim, to jakiś mikroskopijny paproch. - uśmiechnęła się drwiąco.
- Spokojnie, Suzanne. Rocznikowo macie tyle samo lat, ale nie zapominaj, że jesteś starsza. Zresztą, nawet gdybyś była młodsza, byłabyś mądrzejsza. Jak się ma takiego bliźniaka jak ja...
- Ooooch, to dlatego! - uderzyła się otwartą dłonią w głowę, jakby czegoś zapomniała. - Ciągniesz moją inteligencję w dół! - książka przeleciała przez pokój i trafiła ją w udo. Chłopak wybuchnął śmiechem.
- Grabisz sobie! Przyszedłem tu tylko dlatego, żeby się zapytać, czy nie wiesz, gdzie jest mama. Albo tata. Albo jedno i drugie. - uśmiech spełzł z twarzy dziewczyny.
- Czarny Pan zawołał ich do siebie. Rozmawia z nimi już od dwóch godzin. - atmosfera w pokoju natychmiast się zagęściła. - Parę razy padło twoje imię... - Malfoy usiadł na łóżku.
- On ma dla mnie jakąś misję. Jeszcze nie wiem, jaką, ale coś dla mnie ma. - Suzanne ścisnęła dłoń brata.
- Będzie dobrze, Draco... Na pewno nie będziesz musiał robić czegoś straszniejszego, niż dotąd... Po prostu musisz utrudniać Potterowi życie, to wszystko... Nie może wymagać od ciebie więcej.
- Ale tu chodzi o odbudowanie honoru rodziny! Zabije nas wszystkich, jeśli czegoś nie wypełnię! A to może być... Może chodzić o... Nie wiem, o coś, co on robił! Zabijanie, torturowanie, porywanie... - z każdym słowem w jego głosie pobrzmiewała silniejsza nuta paniki. - Idę do niego. - oświadczył zimnym głosem na koniec.
- Zaraz, co?! Nie możesz! Nie przerywaj im! Powie ci w odpowiednim czasie! - dziewczyna zerwała się z łóżka i złapała go za ramiona, jednak on szybko się wyrwał.
- Musi powiedzieć mi teraz. To coś na pewno będzie związane z Hogwartem. Muszę się przygotować. - oświadczył sztywno i wyszedł z pokoju, nie patrząc na bliźniaczkę.

***

    Schodząc na dół, poczuł zapach igieł i lodowatego powietrza. Było tam bardzo orzeźwiająco. Śniadanie już na niego czekało, z zupy unosiła się para. Widocznie Niuchacz - ich nowy skrzat domowy - już dowiedział się, że wstał. Nie bez powodu miał takie właśnie imię - potrafił wyniuchać każdy spisek, każdą czynność, którą ktoś próbował ukryć, po prostu wszystko. Wymarzony skrzat dla śmierciożercy. Nigdy nie zdradzi swojego pana. Usiadł przy długim, rodzinnym stole i zaczął jeść. Danie miało bardzo dziwny smak. Niby pachniało i wyglądało jak zupa cebulowa, ale smakowało bardziej jak jakaś zupa mleczna. Kubki smakowe chłopaka oszalały. Po skończonym posiłku udał się do najmroczniejszego miejsca w całej Rezydencji Malfoyów. Do Czarnego Pokoju. Uznawał to za żałosne, nazywać jakiś pokój "Czarnym". Wszystko tutaj było czarne, mroczne, związane ze słowem "śmierć" lub czymś w tym guście. To tak, jakby mała dziewczynka nazywała wszystko "Różowe" albo "Błyszczące". W innej sytuacji, może by go to rozbawiło. Ale teraz w żołądku zawiązywały mu się ogromne supły, a serce czuł aż w gardle. Waliło jak oszalałe, jakby chciało właśnie teraz przepompować jak najwięcej krwi, na wypadek, gdyby niedługo miało zatrzymać się na zawsze. Dracon przebiegł dłonią po włosach, oblizał usta i zapukał w ogromne, dębowe drzwi.
- Proszę - odpowiedział mu wysoki, zimny głos. Zabrzmiało to dziwnie, jakby urwał w połowie zdania. On musi wiedzieć. Musi wiedzieć, że to ja stoję za drzwiami. Starał się zachować kamienną twarz. Wyjął różdżkę zza pazuchy.
Alohomora - szepnął cicho, kierując jej koniec na zamek. Rozległo się ciche skrzypnięcie i drzwi lekko się uchyliły. Ślizgon popchnął je i znalazł się w ciemnym pokoju, na którego środku widniał olbrzymi, długi stół z wieloma potężnymi krzesłami. Przy jednym końcu stołu nie było żadnego krzesła. Przy drugim zaś siedział człowiek, o ile jakiś człowiek tak może wyglądać. Miał bladą twarz, głowę pozbawioną włosów, zamiast nosa - dwie, długie szparki, jak u węża, i wąskie oczy koloru wściekłej czerwieni. Usta miał blade i pozbawione wyrazu. Wpatrywały się w tej sekundzie w młodzieńca, który wszedł do środka. Siedzący po jego bokach - kobieta i mężczyzna - jak jeden mąż zwrócili się ku drzwiom. Na ich twarzach malowało się przerażenie. Wyglądali, jakby bardzo chcieli przekazać coś synowi, jednak nie mogli.
- Draconie... - wargi Voldemorta rozszerzyły się w grymasie, który prawdopodobnie miał być uśmiechem.
- Panie. - chłopak schylił głowę przed Lordem, następnie podszedł nieco bliżej, stojąc przy krześle matki. - Panie mój, dobiegły mnie słuchy, że oczekujesz czegoś ode mnie.
- Ach, dzisiejsza poczta pantoflowa nie przestaje mnie zadziwiać... - uniósł delikatnie podbródek. Mówił powoli, akcentując każdą sylabę. - W istocie... Jest pewna sprawa... Siadaj, chłopcze. - wskazał na krzesło, obok którego stał.
- Panie, naprawdę, nie...
- Powiedziałem: siadaj! - ryknął, na co chłopak posłusznie usiadł.
- Tak, panie.
- Draco. Mój rozsądny, młody mężczyzno. - zmienił ton na słodszy, jednakże bił od niego jakiś podstęp. - Jak wiesz... Moim celem jest unicestwienie chłopca o przebrzydłym nazwisku, chłopca półkrwi, który jest synem zdrajców. Harry. Potter. - zaakcentował ostatnie dwa słowa. - Ileż zmartwienia i kłopotów przyniosło mi to dziecko..! Jak mogło pokonać najpotężniejszego czarodzieja na Ziemi...! Jednakże... wiesz... że on także dojrzewa. Także się zmienia, jak zmieniałeś się ty. Wie więcej. Może nawet więcej, niż wiemy my, a tego przecież najbardziej się obawiam! - chłopak wciąż nie rozumiał, do czego zmierza Czarny Pan. - A kto go tego uczy? Kto jest tak parszywy i pragnie mnie zniszczyć? Kto tak bronił, broni i będzie bronił Pottera? - Ślizgonowi zaschło w gardle.
- Albus Dumbledore, panie.
- Albus! Dumbledore! - wykrzyknął. - Bez niego Potter byłby niczym! Kto wie, czy nie zostałby przygarnięty przez mugoli, którzy go nie znają, wychowany w niewiedzy! Nawet, gdyby dostał się do Hogwartu, nikt by go nie bronił. Ostatnimi czasy jednak... Dumbledore słabnie. Wiem od jednego z moich sług, że jest już stary i słaby. Nie możemy czekać, aż sam umrze. Może odzyskać siły. Co zatem trzeba zrobić? - wszystkie wnętrzności Dracona przewróciły się do góry nogami.
- Trzeba zabić Albusa Dumbledore'a. - te słowa same wydostały się z jego ust, sam nie miał tego w planach. Był skrajnie przerażony.
- I to właśnie będzie twoim zadaniem. - kiwnął głową, po czym spojrzał na ojca chłopca. - Lucjuszu, nie bądź taki przerażony. Dobrze, że dowiedział się o tym teraz. Będzie mógł się do tego odpowiednio przygotować. Prawda, Draconie? - zwrócił twarz ku niemu.
- Oczywiście. Tak, panie.
- Wyśmienicie, mój chłopcze. A teraz, proszę... Przyprowadź mi tutaj Suzanne. - młody Malfoy zauważył, że mięśnie twarzy matki tężeją.
- Panie, mówiłeś... Mówiłeś, że wystarczy Draco, co rozkażesz mojej córce? - powiedziała szybko z przestrachem w głosie.
- Narcyzo... - spojrzał na nią karcąco. - To ja tutaj wydaję polecenia. To, co powiem, ma zostać spełnione. - kobieta pochyliła głowę z pokorą. Voldemort ponownie zwrócił się do Ślizgona. - Szybciej. - chłopak odwrócił się i prawie wybiegł z pokoju, blady i zjadany przez własny strach. Mam zabić Dumbledore'a. Dyrektora mojej szkoły. Nienawidził go za to, jak chwalił Grzmottera, tak jak nie przepadał za Hogwartem. Ale żeby zabijać? Musi odebrać życie. Komuś, kto - chcąc, nie chcąc - był mu dość bliski i którego znał. W ciągu kilku minut znalazł się pod drzwiami pokoju siostry, czując, jak krew odpływa z jego twarzy i kończyn. Wszystko, tylko nie moja siostra. Tylko nie Suzanne. Otworzył drzwi i zastał siostrę ćwiczącą do perfekcji jakieś zaklęcie. Cała ona, pomyślał i uśmiechnął się smutno w duchu. Ciekawe, co też Voldemort planuje dla niej. Jakoś niespecjalnie chciał wiedzieć. Postanowił się pospieszyć.
- Czarny Pan woła cię do siebie. - wyrzucił z siebie szybko, blednąc jeszcze bardziej. Zaciekawiona do tej pory twarz siostry zbladła.
- Draco, co się...?
- Idź! Suzanne, idź, inaczej nas wszystkich zabije! - zawołał w przypływie paniki, a oczy zaszły mu łzami. Dziewczyna nigdy chyba nie widziała brata płaczącego. Wiedziała, że stało się - lub stanie się - coś potwornego. Dlatego, chociaż bardzo chciała go przytulić, wybiegła z pokoju i popędziła na dół - błyskawicznie, ale bardzo, bardzo cicho. Podczas gdy z sercem z gardle kroczyła ku wielkim drzwiom, po policzkach jego brata płynęły prawdziwe łzy.