czwartek, 10 października 2013

Rozdział 2: "Wkraczamy w nową erę!"

Draco Malfoy

   Chłopak siedział w jej pokoju, na łóżku, z twarzą w dłoniach. Nie chciał wiedzieć, co tam się dzieje. Co jego siostra będzie musiała zrobić. On wiedział, on ma zabić Dumbledore'a. Ale czego będzie wymagał od Suzanne? Potarł skronie i oczy, a w jego głowie krążyły tylko te dwie myśli. W tej samej chwili drzwi się otworzyły i powoli, jakby odrętwiała, weszła do niego dziewczyna. Draco poderwał się i natychmiast położył jej ręce na ramionach, patrząc w jej puste oczy.
- Suzy. Suzanne, co się stało. Co powiedział. - wyrzucił z siebie, usiłując odczytać coś z jej mowy ciała. Jego siostra zachwiała się. Ślizgon złapał ją i posadził na łóżku. Usiadła sztywno.
- Nie powiedział... nic... Poza tym, że mam robić to, co zawsze... Utrudniać życie... - urwała i przeniosła wzrok z podłogi na brata, w jej oczach pojawiły się łzy. - Draco, on powiedział mi, co ty masz zrobić. Masz zabić Dumbledore'a. TY. Nie tata, nie Severus, właśnie ty. - łzy słynęły jej po policzkach. Młody Malfoy zacisnął usta.
- Suzanne... Muszę to zrobić. Inaczej zabije nas wszystkich. Musimy po prostu zapomnieć o tym, udawać, że nic się nie stało, bo inaczej w Hogwarcie się na nas poznają... Albo na mnie, albo na tobie... Suzy, obiecaj mi, że będziesz silna.
- Oczywiście, że tak. - otarła łzy i wyprostowała się dumnie. - Jestem z rodu Malfoyów. Ty też. Nie jesteśmy stworzeni z byle jakiej gliny, bracie.
- To właśnie chciałem usłyszeć. Ty skupiasz się na swoich zadaniach, ja na swoich. Nie przejmujemy się sobą. Nie łączą nas żadne więzi w szkole, pamiętasz? - dziewczyna kiwnęła głową.
- Jesteśmy zdystansowani i chłodni. Wiem. Cóż - wstała szybko i obróciła się do bliźniaka - idę ćwiczyć zaklęcia. Muszę być lepsza od Granger w każdym szczególe. - Draco wstał.
- Już jesteś, Suzy. - pocałował ją w czoło i wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą rozbitą i z pustką w głowie i w sercu.

***

    Tydzień później, wnętrze Hogwart's Express

  - Zabini, co ty do cholery robisz? - Ślizgon spojrzał na przyjaciela z pogardą, obżerającego się namiętnie jakąś potrawą z wózka. - Czy to są dyniowe paszteciki? - Blaise ugryzł kawałek, szybko go pogryzł i przełknął.
- A co, chcesz? - wyciągnął go w stronę Malfoya.
- Spadaj mi z tym. - Dracon trącił jego dłoń, przez co pasztecik wylądował na podłodze.
- Ej..! - chciał zaprotestować właściciel dania, ale Draco zmroził go wzrokiem. - Jesteś ostatnio jakiś nieswój. Co jest z tobą?
- Och, no nie wiem, Zabini. - jego głos nasiąknął jadem, ściszył głos. - Może zamiast zgrywać idiotę, przyjąłbyś wreszcie do wiadomości, że zbliża. się. wojna. - wycedził ostatnie słowa.
- Więc w to wierzysz?
- W co, w wojnę? A czy wyglądam na przygłupa? Nie wierzysz Czarnemu Panu? Nie widzisz, co planuje? - wysyczał.
- Nie, nie widzę! Nie wiem, czy zauważyłeś, ale nie jestem w Kręgu Przyjaciół Czarnego Pana! - Blaise podniósł głos.
- Oszalałeś?! - uciszył go Malfoy. - Chcesz, żeby wszyscy się o nas dowiedzieli?! Mało mi kłopotów? Już i tak wszyscy coś podejrzewają.
- Trudno by nie podejrzewać, odkąd Potter zdradził, że twój ojciec jest śmierciożercą. - odrzekł przesadnie słodko Ślizgon.
- Och proszę cię, i tak mało kto w to uwierzył. Przynajmniej z tych wyższych sfer. No bo kogo obchodzi, co myślą szlamy czy zdrajcy krwi. Jak taki Weasley, na przykład. Albo Granger. - powiedział ze wstrętem, kładąc nacisk na dwa ostatnie zdania.
- Cicho. - syknął nagle Zabini.
- Czy ty mnie...
- Cicho, powiedziałem. - Draco już miał przemówić do rozumu przyjacielowi, kiedy nagle usłyszał głos jeden z najbardziej denerwujących osób na tej półkuli.
- Draco! - Pansy Parkinson wyszczerzyła się, siadając tuż obok Blaise'a, naprzeciwko jej lubego. - Szukałam cię wszędzie! To znaczy, wiesz, wiedziałam, gdzie cię szukać, ale nie było cię w tym wagonie co zawsze i pomyślałam sobie, że może jednak jesteś gdzieś...
- Parkinson? - przerwał jej Malfoy.
- Tak?
- Sprawdź, czy nie zostawiłaś siebie na drugim końcu pociągu. - powiedział bez emocji i spojrzał jej w oczy. Dziewczyna rozchyliła lekko usta w wyrazie zdziwienia, po czym skinęła głową i odeszła. Czarnoskóry chłopak spojrzał na przyjaciela.
- Czyżbyś postanowił porzucić swoją ukochaną maskotkę? - zagadnął.
- Zabini... Żebym ja tylko ciebie nie porzucił.
- Jezu, jesteś strasznie drażliwy!
- Rozmawialiśmy już o tym! Blaise, zbliża się wojna, rozumiesz? Musimy być czujni, nie możemy poświęcać czasu na błahostki! - wysyczał Draco, pochylając się lekko nad przyjacielem. - Myślisz, że chcę rezygnować z sielanki? Wkraczamy w nową erę!
- A co, jeśli się nie powiedzie?
- Co?
- Pytam, co, jeśli się nie powiedzie. Jeśli to nie Czarny Pan wygra, a drużyna Grzmottera. Rozważałeś tę opcję?
- Opcję śmierci? Zabini, czy ty jesteś poważny? Żyję w domu z Czarnym Panem, nie muszę myśleć o śmierci, ona u mnie mieszka, rozumiesz? Myślę o niej przed snem i zaraz po przebudzeniu, spędza mi sen z powiek i jest czymś, czego, delikatnie mówiąc, wolałbym uniknąć. A ty się pytasz, czy ją "rozważałem"? - spojrzał z niedowierzaniem na przyjaciela. - Nie chcę tak żyć. - dodał, ukrywając na chwilę twarz w dłoniach.
- Nikt z nas nie chce, Draco. Ale teraz to jedyne wyjście. Musimy wybrać, po której stronie stanąć. Wybraliśmy zwycięską drogę. - odpowiedział hardo ciemnowłosy, gładząc porozumiewawczo swoje lewe ramię.
- Dojeżdżamy! - rozległy się nagle głosy. Młody Malfoy zesztywniał. Odwrócił się do tyłu, dostrzegając postać swojej siostry i krzyżując z nią spojrzenia. A więc, Hogwart. Miejsce, w którym wszystko się zacznie. Albo skończy na zawsze.

***


   Już po wejściu do Hogwartu ułożył sobie wszystko w głowie. Podczas gdy wszyscy inni rozkoszowali się ucztą, on zamyślony wpatrywał się gdzieś przed siebie i rozważał. A więc: szafka u Borgina i Burkesa. Dowiedział się, że taka sama jest w Hogwarcie, w Pokoju Życzeń. Problemem było to, że tamta była zepsuta. Coś nie działało dobrze. Gdyby to naprawił, śmierciożercy mogliby przenieść się dzięki tej szafce do wnętrza Hogwartu. To byłoby niesamowite osiągnięcie. Dostaliby się do środka po cichu, nikt nic by nie podejrzewał. Oczywiście, nie może być naiwny. Potter i jego wiewiórki zorientują się bardzo szybko. Nie będzie miał zbyt dużo czasu, a mimo wszystko wolał uniknąć śmierci większości osób. Nawet jeśli te osoby są jego potencjalnymi wrogami. Nagle zaczął odczuwać dokuczliwy ból brzucha. To, że jest śmierciożercą, nie znaczy, że przestał być człowiekiem. Spojrzał na budyń przed sobą. A raczej, to, co znajdowało się na jego talerzu, powinno być budyniem. Potrawa przybrała wygląd białej papki z wieloma grudkami na skutek bezsensownego grzebania w niej przez całą ucztę. Była też obrzydliwie zimna, jakby nie dość odpychała swoją konsystencją. Obojętny Ślizgon porzucił myśli o jedzeniu czegokolwiek. Przecież musiał znaleźć też sposób na tę drugą sprawę... O której wolałby nie myśleć. Wolałby, żeby cicho zniknęła z listy jego problemów, żeby stała się jednym z takich, na które można tylko poczekać, aż same się rozwiążą. Ale na to nie było najmniejszych szans. Uniósł głowę i spojrzał w kierunku długiego stołu dla nauczycieli. Zobaczył Dumbledore'a siedzącego na jego środku. Zdaje się, że słuchał jakiejś niezmiernie zabawnej opowiastki Hagrida, lecz gdy tylko poczuł na sobie czyjś wzrok, skierował wzrok w tamtą stronę. Spojrzenia Malfoya i dyrektora skrzyżowały się. Dracon zaczął podejrzewać, że coś wie. Że już wie. Dumbledore wie o wszystkim i zaraz po uczcie każe wtrącić go do Azkabanu. Na pewno wie. Zaraz kogoś wezwie. Podniesie się i będzie kazał im go pojmać. To będzie koniec. Zabiją jego rodzinę. Dumbledore na pewno kogoś...
   Zdał sobie sprawę z tego, że prawie dyszy przy stole. Przestał oddychać, by powstrzymać atak paniki. Następnie powoli wypuścił powietrze z ust. "Jesteś Malfoyem. A Malfoyowie zawsze sobie radzą." Poczuł się opanowany. Naprzeciwko niego, kilka miejsc dalej siedziała jego siostra. Spojrzał na nią. Wyglądała, jakby widziała jego chwilę słabości. Z niepokojem w oczach zmarszczyła brwi. Chciał jej bezgłośnie przekazać, żeby mu pomogła, że się boi, cokolwiek, by zobaczyła, że nie jest mu tak łatwo. Ale w tej samej chwili któraś z jej koleżanek lekko szturchnęła ją w ramię. Dziewczyna natychmiast odwróciła się i przybrała na twarz sztuczny uśmiech, który wyglądał zadziwiająco prawdziwie. Była wspaniałą aktorką. Ślizgon uniósł kącik ust. Suzy była najważniejszą osobą w jego życiu. A ojciec i matka? Mimo, że wychowywali go od zawsze, czuł, jakby w ogóle ich nie znał. Byli dla niego obcy, wiedział tylko, że musi wykonywać ich polecenia, ponieważ ich słowo - a w szczególności jego ojca - było świętością. Może to i dobrze, że nic jej nie przekazał? Nie powinien obarczać jej czymś takim. Miała wystarczająco problemów, a on powinien być silnym, starszym bratem. To on powinien być dla niej oparciem, nie odwrotnie. Bał się tylko, czy da radę tego dokonać.

Suzanne Malfoy

     - O Merlinie, słyszałaś o tym? Kornelia Slackelbott słyszała od Amelii Blackerband, która słyszała od Eloise Greenberg, której Tom Advance powiedział, że Adam Tucket i Alicia Cowney byli razem na wakacjach, i to przez całe dwa miesiące! A przecież Adam jest u nas, a Alicia jest z Hufflepuffu, na brodę Merlina, to będzie skandal, gdy ludzie się dowiedzą! - brązowowłosa Ślizgonka podskakująca na swoim łóżku wydawała się naprawdę przejęta zaistniałą sytuacją w szkolnym życiu. Bowiem o ile Ślizgoni i Gryfoni z reguły nienawidzą siebie nawzajem, o tyle Ślizgoni Puchonami się wręcz brzydzą. W przeciwieństwie do niej, leżąca na plecach dziewczyna z książką z łóżka naprzeciwko okazywała minimum zainteresowania.
- Nie wątpię. - odparła, przeciągając sylaby. - Powiedz mi, Carter, czy to jedyna rozrywka w twoim życiu?
- Och, Suzanne, nie bądź taka! Nie udawaj, że się tym nie interesujesz, bo widziałam, jak patrzysz na tego Tucketa!
- Kto to? - natychmiast odparła Ślizgonka, zawierając tyle obrzydzenia w tych słowach, ile tylko było możliwe. Sama zagubiła się już w plątaninie imion i nazwisk wymienionych przez znajomą.
- Ty w ogóle mnie nie słuchasz! Jakim cudem... 
- Zamknij. jadaczkę. - w blondwłosej zamarzła lodowata krew Malfoyów. - Jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że będą musieli zeskrobywać twój mózg ze ściany, o ile faktycznie będzie co zeskrobywać. - mówiąc to, nie podniosła nawet oczu znad książki, a i tak wyczuła temperaturę obniżającą się w pokoju. Dziewczyna imieniem Carter zacisnęła usta i próbując dumnie wyjść z dormitorium, niefortunnie potknęła się o własne nogi. Przybrała kolor dojrzałych sterowalnych śliwek i wybiegła czym prędzej do Pokoju Wspólnego. Suzanne westchnęła ciężko, zamykając oczy. Miała serdecznie dość udawania zabawnej, towarzyskiej (ale nigdy pustej) Ślizgonki, która nienawidzi swojego brata, jak większość tych płytkich nastolatek nienawidzi swoich. W chwili, gdy zacisnęła powieki, usłyszała jakieś stąpnięcie, jakby ktoś wszedł do pokoju. Otworzyła oczy i zobaczyła Dracona stojącego nad nią.
- Bu. - powiedział bez emocji, co zniszczyło cały urok tego słowa. Mimo, iż było to dormitorium dziewcząt, wślizgiwał się tutaj prawie codziennie. Zwykle po to, by podrwić razem z nią z innych uczniów, poopowiadać parę historyjek z dzisiejszego dnia i powiedzieć dobranoc. Dzisiaj było inaczej.
- Hej, zgadnij, co jest bardziej żałosne: Carter Freeman czy moje włosy rano? - rzuciła retoryczne pytanie, przekrzywiając głowę. Ślizgon parsknął cichym śmiechem i uniósł kącik ust.
- Znowu cię zamęcza? Och, jakież ciężkie jest twoje życie, Suzy. Niemal dorównuje mojemu. Może jest nawet gorsze. - odparł z zamiarem rozluźnienia atmosfery, ale po chwili spoważniał i zagłębił się w temat. - Suz, nie chcę, żebyś myślała, że masz mi pomagać. Dam sobie radę. - usiadł na łóżku. Ślizgonka uniosła brwi.
- A co bym z tego miała? Malfoyowie nie pomagają za friko, o nie! Przyślij parę kociołków galeonów to pogadamy! - uśmiechnęła się szeroko, patrząc na brata, który znacznie się rozpromienił.
- Obawiam się, że osobiście nie stać mnie na ciebie. - powiedział z uśmiechem. - Cieszę się, że wszystko jasne. - dodał i zaczął wycofywać się w stronę drzwi. Gdy już wychodził, usłyszał jeszcze wołanie siostry.
- Ale mógłbyś naprawdę przemyśleć te galeony, wiesz? - zaśmiała się. - Nikomu by to nie zaszkodzi-
- Jęzlep! - wyszeptał szybko Draco i odwrócił się, by spojrzeć na reakcję siostry. Zastygła z komiczną miną na twarzy. Zmarszczyła gniewnie brwi i wyglądała, jakby krzyczała, gdyby nie to, że miała zamknięte usta.
- Finite! - zakończył działanie zaklęcia Ślizgon i czym prędzej wybiegł z dormitorium, by nie oberwać od siostry czymś znacznie gorszym od zwykłego żartu. Będąc już jedną nogą za drzwiami, usłyszał dokończony krzyk siostry, tym razem na głos.
- ...DOWIE, PRZYSIĘGAM! MNIE SIĘ NIE UCISZA, DRACO! - wrzeszczała. - MNIE SIĘ NIE UCISZA!

***

 - Czy twój brat zawsze ci to robi? Mam na myśli, ZAWSZE? Gdy chce, żebyś się zamknęła? - zwróciła się jasnowłosa Ślizgonka do tej drugiej, o podobnych, ale jaśniejszych włosach dziewczynie z tego samego domu. 
- Czy ja wiem, nie. Tylko, gdy się wygłupiamy. - uśmiechnęła się szeroko panna Malfoy. Uwielbiała spędzać czas z Katherine. Czuła się przy niej tak swobodnie, nie musiała niczego udawać, bo tylko ona ją rozumiała. Pomimo tego, z jakiej rodziny pochodziła, Suzanne ją uwielbiała. Katherine Granger. Bliźniaczka Hermiony, tej Hermiony, która zawsze trzymała się z Potterem i resztą jego watahy. Wyglądały identycznie, z wyjątkiem tego, że Katherine wyglądała niczym anioł, miała piękne, jasne włosy ułożone w delikatne fale i porcelanową, nieskazitelną cerę. Był też jeszcze jeden szczegół. Ten szczegół, który zadecydował o tym, że Granger została przydzielona do Slytherinu - oprócz tego, że była ambitna, odważna i atrakcyjna, miała perfekcyjnie czystą krew. Nikt nie znalazł jeszcze na to odpowiedzi, bo, jak wiadomo, jej ojciec i matka, tak jak rodzice Hermiony, byli mugolami. Mimo to odziedziczyła najwspanialsze czarodziejskie geny w swojej rodzinie. Nie mieszkała jednak wraz z siostrą i resztą rodziny, ale z ciotką, która pomimo podeszłego wieku wciąż popierała Czarnego Pana całym sercem i przygarnęła bratanicę do siebie z wielką chęcią. Katherine wyrzekła się rodziców, siostry i wszystkich mugoli, którzy mieli cokolwiek wspólnego z jej rodziną. Nie chciała o nich słyszeć i zachowywała się, jakby nic ich z nią nie łączyło. Jej rodziną była jedynie ciotka Leslie, jedyny znany jej członek rodziny o czystej krwi.
- Chciałabym mieć takiego brata jak Draco. Wierz mi. Cóż, rodziny się nie wybiera, co mam poradzić. Słyszałaś o tym, że Slughorn zbiera swoją nową mini-ekipę? - popatrzyła na nią z powątpiewaniem.
- Ta, obiło mi się o uszy. Dam 10 galeonów, że chce mieć Pottera w swojej kolekcji. Kto by nie chciał mieć Śmierdziańca w drużynie? - parsknęły śmiechem, po czym młoda Malfoy dodała: - Jesteś zaproszona na to jego... do tego... um, Klubu Ślimaka?
- Mhmm, zaprosił mnie kilka dni temu. Powiedział, że jestem "niesamowitym przypadkiem". Słyszałam, że druga Grnager też tam będzie. Świetnie. - włożyła w ostatnie słowo tyle sarkazmu i jadu, że przechodzące obok roześmiane Puchonki spojrzały na nią ze strachem. 
- Też dostałam zaproszenie. I Draco. Chociaż on, oczywiście, nie przyjdzie. Wątpię by miał czas. 
- Zaprosił was? A co z Lucjuszem? Grzmotter wygadał się, że jest śmierciożercą. 
- I co z tego? Przecież i tak nikt w to nie uwierzył. A jeśli nawet, ojciec na pewno go uciszył. Galeonami albo siłą. - Suzanne wykrzywiła usta w półuśmiechu.
- To jest dokładnie to, co uwielbiam w waszej rodzinie. - westchnęła z zadowoleniem. - Ach. Władza.
- Jeśli o władzy mowa, patrz, kto idzie. - ku Ślizgonkom zmierzała Gryfonka z burzą brązowych loków, stertą książek w rękach i Krukonką przy boku. Zatrzymała się, widząc je.
- Katherine.
- Witaj, Granger.

___________________________________

Iiii... Wreszcie jest! Takiej weny na potterowskie opowiadanie nie miałam chyba nigdy. Co do bliźniaczek Granger - wrzucam zdjęcie Katherine, żebyście mogli jeszcze bardziej wyobrazić sobie Hermionę (a raczej Kath) jako jasnowłosą Ślizgonkę. Kolejny rozdział postaram się dodać w niedzielę bądź poniedziałek. Enjoy!



poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział 1: "Wszystkich nas zabije!"

 Ostre światło przebijało się przez grube, ciemnozielone zasłony. Leżący na łóżku blondyn z roztrzepanymi włosami uchylił leniwie jedno oko. Omiótł nim pomieszczenie i jęknął, zamykając je. Było już bardzo jasno, a to znaczy, że właśnie dochodziło południe. A przynajmniej tak mu się wydawało. Genialnie. Wciąż leżąc, odrzucił kołdrę na bok i westchnął, przeczesując palcami włosy. Ostatnie, na co miał teraz ochotę, to zejść na dół i zjeść śniadanie. Okropnie nie chciało mu się wstawać, chociaż jego kumple żyli w przekonaniu, że w domu zrywa się zwykle o 6 rano. Chcąc, nie chcąc, zwlókł się z łóżka. Zgarbiony, rozglądał się nieprzytomnie po pokoju. Już za tydzień opuści go na 10 miesięcy, żeby kontynuować edukację w Hogwarcie. Szósty rok. Obejrzał dokładnie każdy fragment jego ulubionego miejsca w domu: meble wykonane z mahoniu, drewnianą podłogę - również mahoniową - i ciemnozielone ściany, narzuty na łóżko, zasłony. Ukrył na moment twarz w dłoniach. Rzucił jeszcze szybkie spojrzenie na książkę leżącą na jego szafce nocnej: "Baśnie Barda Beedle'a". Poprzedniej nocy czytał opowieść o Trzech Braciach. Ojciec mówił, że coś go czeka. Że w tym roku Czarny Pan go wybrał. Coś przewróciło mu się w żołądku. Wcale nie chciał wiedzieć, co takiego ma robić dla Voldemorta. W ogóle nie chciał tego robić. Ale będzie musiał. Aby przywrócić rodzinie honor. Kasa nie wystarczyła, żeby udobruchać Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Jeszcze nie wybaczył Malfoyom wyparcia się go po jego zniknięciu. I tak się składa, że to nie Lucjusz, nie Narcyza, ale ich syn musi za to zapłacić. A ich synem... był on. Pierworodny syn. Czasem miał serdecznie dość tego wszystkiego. Tych układów. Ale przecież rodzina jest najważniejsza. Podszedł do szafy i ubrał się w czarny garnitur. W domu nie chodził w szatach, tak jak i jego siostra wraz z matką. Matka uwielbiała szmaragdowe suknie, siostra czarne, ojciec nie rozstawał się z szatą śmierciożercy. Plusem noszenia garnituru było także to, że właściwie wyglądał jak mugol. Wzdrygnął się na tę haniebną myśl. Mugole. Nienawidził ich z całego serca, nienawidził czarodziejów, którzy są z nimi związani. W jakikolwiek sposób. Może to tylko wynik stałego wpajania tych zasad do głowy, od małego, a może nie. Nie miał ochoty nad tym rozmyślać. Rozsunął zasłony i ukazał mu się piękny widok na labirynt przed domem. Tu i ówdzie dostrzegł pawie. Westchnął, chwycił różdżkę i schowawszy ją do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyszedł z pokoju. Właściwie miał zamiar od razu zejść na śniadanie, ale wstąpił no chwilę od pokoju obok. Zobaczył ten sam wystrój - może bardziej dziewczęcy - i dziewczynę z długimi, platynowymi włosami, leżącą na łóżku na brzuchu.
     - Suzy - uśmiechnął się. - Co takiego kombinujesz? - Suzy uniosła wzrok, ukazując jasnozielone oczy. Uśmiechnęła się łobuzersko.
- Czytam, jeślibyś nie zauważył. Nie wszyscy są takimi nieukami jak ty, bracie. - wyszczerzyła się i uniosła lekko do góry niezbyt grubą, brązową księgę.
- No co ty nie powiesz... - młody Malfoy zrobił minę, jakby nie mógł wyjść z podziwu. - A więc to prawda... Ty naprawdę potrafisz czytać! - ledwo skończył wypowiadać ostatnie zdanie, książka przeleciała tuż przy jego głowie. Uśmiechnął się szeroko. Uwielbiał się z nią droczyć.
- To są poważne sprawy. Szukam czegoś, co pomogłoby mi pobić na głowę Granger. No wiesz, wyobraża sobie nie wiadomo co. Że niby ona jest najmądrzejsza na świecie. Ta szlama nie ma ze mną szans. Jej mózg z porównaniu z moim, to jakiś mikroskopijny paproch. - uśmiechnęła się drwiąco.
- Spokojnie, Suzanne. Rocznikowo macie tyle samo lat, ale nie zapominaj, że jesteś starsza. Zresztą, nawet gdybyś była młodsza, byłabyś mądrzejsza. Jak się ma takiego bliźniaka jak ja...
- Ooooch, to dlatego! - uderzyła się otwartą dłonią w głowę, jakby czegoś zapomniała. - Ciągniesz moją inteligencję w dół! - książka przeleciała przez pokój i trafiła ją w udo. Chłopak wybuchnął śmiechem.
- Grabisz sobie! Przyszedłem tu tylko dlatego, żeby się zapytać, czy nie wiesz, gdzie jest mama. Albo tata. Albo jedno i drugie. - uśmiech spełzł z twarzy dziewczyny.
- Czarny Pan zawołał ich do siebie. Rozmawia z nimi już od dwóch godzin. - atmosfera w pokoju natychmiast się zagęściła. - Parę razy padło twoje imię... - Malfoy usiadł na łóżku.
- On ma dla mnie jakąś misję. Jeszcze nie wiem, jaką, ale coś dla mnie ma. - Suzanne ścisnęła dłoń brata.
- Będzie dobrze, Draco... Na pewno nie będziesz musiał robić czegoś straszniejszego, niż dotąd... Po prostu musisz utrudniać Potterowi życie, to wszystko... Nie może wymagać od ciebie więcej.
- Ale tu chodzi o odbudowanie honoru rodziny! Zabije nas wszystkich, jeśli czegoś nie wypełnię! A to może być... Może chodzić o... Nie wiem, o coś, co on robił! Zabijanie, torturowanie, porywanie... - z każdym słowem w jego głosie pobrzmiewała silniejsza nuta paniki. - Idę do niego. - oświadczył zimnym głosem na koniec.
- Zaraz, co?! Nie możesz! Nie przerywaj im! Powie ci w odpowiednim czasie! - dziewczyna zerwała się z łóżka i złapała go za ramiona, jednak on szybko się wyrwał.
- Musi powiedzieć mi teraz. To coś na pewno będzie związane z Hogwartem. Muszę się przygotować. - oświadczył sztywno i wyszedł z pokoju, nie patrząc na bliźniaczkę.

***

    Schodząc na dół, poczuł zapach igieł i lodowatego powietrza. Było tam bardzo orzeźwiająco. Śniadanie już na niego czekało, z zupy unosiła się para. Widocznie Niuchacz - ich nowy skrzat domowy - już dowiedział się, że wstał. Nie bez powodu miał takie właśnie imię - potrafił wyniuchać każdy spisek, każdą czynność, którą ktoś próbował ukryć, po prostu wszystko. Wymarzony skrzat dla śmierciożercy. Nigdy nie zdradzi swojego pana. Usiadł przy długim, rodzinnym stole i zaczął jeść. Danie miało bardzo dziwny smak. Niby pachniało i wyglądało jak zupa cebulowa, ale smakowało bardziej jak jakaś zupa mleczna. Kubki smakowe chłopaka oszalały. Po skończonym posiłku udał się do najmroczniejszego miejsca w całej Rezydencji Malfoyów. Do Czarnego Pokoju. Uznawał to za żałosne, nazywać jakiś pokój "Czarnym". Wszystko tutaj było czarne, mroczne, związane ze słowem "śmierć" lub czymś w tym guście. To tak, jakby mała dziewczynka nazywała wszystko "Różowe" albo "Błyszczące". W innej sytuacji, może by go to rozbawiło. Ale teraz w żołądku zawiązywały mu się ogromne supły, a serce czuł aż w gardle. Waliło jak oszalałe, jakby chciało właśnie teraz przepompować jak najwięcej krwi, na wypadek, gdyby niedługo miało zatrzymać się na zawsze. Dracon przebiegł dłonią po włosach, oblizał usta i zapukał w ogromne, dębowe drzwi.
- Proszę - odpowiedział mu wysoki, zimny głos. Zabrzmiało to dziwnie, jakby urwał w połowie zdania. On musi wiedzieć. Musi wiedzieć, że to ja stoję za drzwiami. Starał się zachować kamienną twarz. Wyjął różdżkę zza pazuchy.
Alohomora - szepnął cicho, kierując jej koniec na zamek. Rozległo się ciche skrzypnięcie i drzwi lekko się uchyliły. Ślizgon popchnął je i znalazł się w ciemnym pokoju, na którego środku widniał olbrzymi, długi stół z wieloma potężnymi krzesłami. Przy jednym końcu stołu nie było żadnego krzesła. Przy drugim zaś siedział człowiek, o ile jakiś człowiek tak może wyglądać. Miał bladą twarz, głowę pozbawioną włosów, zamiast nosa - dwie, długie szparki, jak u węża, i wąskie oczy koloru wściekłej czerwieni. Usta miał blade i pozbawione wyrazu. Wpatrywały się w tej sekundzie w młodzieńca, który wszedł do środka. Siedzący po jego bokach - kobieta i mężczyzna - jak jeden mąż zwrócili się ku drzwiom. Na ich twarzach malowało się przerażenie. Wyglądali, jakby bardzo chcieli przekazać coś synowi, jednak nie mogli.
- Draconie... - wargi Voldemorta rozszerzyły się w grymasie, który prawdopodobnie miał być uśmiechem.
- Panie. - chłopak schylił głowę przed Lordem, następnie podszedł nieco bliżej, stojąc przy krześle matki. - Panie mój, dobiegły mnie słuchy, że oczekujesz czegoś ode mnie.
- Ach, dzisiejsza poczta pantoflowa nie przestaje mnie zadziwiać... - uniósł delikatnie podbródek. Mówił powoli, akcentując każdą sylabę. - W istocie... Jest pewna sprawa... Siadaj, chłopcze. - wskazał na krzesło, obok którego stał.
- Panie, naprawdę, nie...
- Powiedziałem: siadaj! - ryknął, na co chłopak posłusznie usiadł.
- Tak, panie.
- Draco. Mój rozsądny, młody mężczyzno. - zmienił ton na słodszy, jednakże bił od niego jakiś podstęp. - Jak wiesz... Moim celem jest unicestwienie chłopca o przebrzydłym nazwisku, chłopca półkrwi, który jest synem zdrajców. Harry. Potter. - zaakcentował ostatnie dwa słowa. - Ileż zmartwienia i kłopotów przyniosło mi to dziecko..! Jak mogło pokonać najpotężniejszego czarodzieja na Ziemi...! Jednakże... wiesz... że on także dojrzewa. Także się zmienia, jak zmieniałeś się ty. Wie więcej. Może nawet więcej, niż wiemy my, a tego przecież najbardziej się obawiam! - chłopak wciąż nie rozumiał, do czego zmierza Czarny Pan. - A kto go tego uczy? Kto jest tak parszywy i pragnie mnie zniszczyć? Kto tak bronił, broni i będzie bronił Pottera? - Ślizgonowi zaschło w gardle.
- Albus Dumbledore, panie.
- Albus! Dumbledore! - wykrzyknął. - Bez niego Potter byłby niczym! Kto wie, czy nie zostałby przygarnięty przez mugoli, którzy go nie znają, wychowany w niewiedzy! Nawet, gdyby dostał się do Hogwartu, nikt by go nie bronił. Ostatnimi czasy jednak... Dumbledore słabnie. Wiem od jednego z moich sług, że jest już stary i słaby. Nie możemy czekać, aż sam umrze. Może odzyskać siły. Co zatem trzeba zrobić? - wszystkie wnętrzności Dracona przewróciły się do góry nogami.
- Trzeba zabić Albusa Dumbledore'a. - te słowa same wydostały się z jego ust, sam nie miał tego w planach. Był skrajnie przerażony.
- I to właśnie będzie twoim zadaniem. - kiwnął głową, po czym spojrzał na ojca chłopca. - Lucjuszu, nie bądź taki przerażony. Dobrze, że dowiedział się o tym teraz. Będzie mógł się do tego odpowiednio przygotować. Prawda, Draconie? - zwrócił twarz ku niemu.
- Oczywiście. Tak, panie.
- Wyśmienicie, mój chłopcze. A teraz, proszę... Przyprowadź mi tutaj Suzanne. - młody Malfoy zauważył, że mięśnie twarzy matki tężeją.
- Panie, mówiłeś... Mówiłeś, że wystarczy Draco, co rozkażesz mojej córce? - powiedziała szybko z przestrachem w głosie.
- Narcyzo... - spojrzał na nią karcąco. - To ja tutaj wydaję polecenia. To, co powiem, ma zostać spełnione. - kobieta pochyliła głowę z pokorą. Voldemort ponownie zwrócił się do Ślizgona. - Szybciej. - chłopak odwrócił się i prawie wybiegł z pokoju, blady i zjadany przez własny strach. Mam zabić Dumbledore'a. Dyrektora mojej szkoły. Nienawidził go za to, jak chwalił Grzmottera, tak jak nie przepadał za Hogwartem. Ale żeby zabijać? Musi odebrać życie. Komuś, kto - chcąc, nie chcąc - był mu dość bliski i którego znał. W ciągu kilku minut znalazł się pod drzwiami pokoju siostry, czując, jak krew odpływa z jego twarzy i kończyn. Wszystko, tylko nie moja siostra. Tylko nie Suzanne. Otworzył drzwi i zastał siostrę ćwiczącą do perfekcji jakieś zaklęcie. Cała ona, pomyślał i uśmiechnął się smutno w duchu. Ciekawe, co też Voldemort planuje dla niej. Jakoś niespecjalnie chciał wiedzieć. Postanowił się pospieszyć.
- Czarny Pan woła cię do siebie. - wyrzucił z siebie szybko, blednąc jeszcze bardziej. Zaciekawiona do tej pory twarz siostry zbladła.
- Draco, co się...?
- Idź! Suzanne, idź, inaczej nas wszystkich zabije! - zawołał w przypływie paniki, a oczy zaszły mu łzami. Dziewczyna nigdy chyba nie widziała brata płaczącego. Wiedziała, że stało się - lub stanie się - coś potwornego. Dlatego, chociaż bardzo chciała go przytulić, wybiegła z pokoju i popędziła na dół - błyskawicznie, ale bardzo, bardzo cicho. Podczas gdy z sercem z gardle kroczyła ku wielkim drzwiom, po policzkach jego brata płynęły prawdziwe łzy.